piątek, 5 maja 2017

Nos démons animes

10 wrzesień 2016, Rodos
Szum morza był wyjątkowo kojący. Pierre stał na balkonie wynajętego apartamentu i wpatrywał się w zachodzące słońce. Dwa tygodnie spędzone na greckiej wyspie, pozwoliły mu odciąć się na chwilę od rzeczywistości i po prostu cieszyć się życiem.
Nagle ktoś objął go w pasie i drażniąco pocałował w szyję.
­- Kevin, proszę… – mruknął zirytowany, jednak mimowolnie poddał się pieszczotom.
– Muszę korzystać póki mogę ­– wymruczał przyjmujący, prowokująco przygryzając skórę partnera. – Za kilka dni mnie zostawisz.
– Znowu będziesz poruszał ten temat?
– Po prostu boję się, że cię stracę.
– Doskonale wiesz, że muszę wrócić na uczelnie, tak jak ty musisz wrócić do Kędzierzyna. To tylko kilka miesięcy, poradzimy sobie.
­– Mam zostawić cię na kilka miesięcy zupełnie bez opieki? ­– Kevin znów pocałował szyję chłopaka, ale tym razem jego dłonie zabłądziły w okolice bokserek Blaina.
– To chyba ja powinienem się martwić ­– prychnął statystyk, starając się ignorować dotyk partnera. ­– Zostawiam cię samego w grupie prawie dwudziestu, wiecznie niewyżytych facetów. A nie wszyscy mają dziewczyny.
Tillie roześmiał się głośno, a potem chwycił go za ramiona, obrócił i pocałował namiętnie. Ogień między nimi wybuchnął w ciągu jednej sekundy.
­– Ale za kilka miesięcy wrócisz do mnie, prawda? ­– Zapytał Kevin, kiedy na chwilę oderwali się od siebie.
­– Oczywiście, że wrócę. Niby dlaczego miałbym tego nie zrobić?
***
30 listopad 2016, Massachusetts Instytut of Technology  
Trzy krótkie wystrzały poniosły się echem po uniwersyteckim stadionie. Zapadła grobowa cisza. Studenci rozglądali się nerwowo po trybunach, próbując zlokalizować źródło dźwięku. Futboliści przerwali akcję. Na olbrzymim monitorze słabo migotał wynik. Wszyscy mieli nadzieję, że to tylko jakiś idiota przyłożył mikrofon do maszyny z popcornem.
Kolejny wystrzał.
Czyjś przerażony krzyk i krew.
Kolejny strzał.
Wybuchła panika.
To nie był popcorn.
Ludzie zaczęli uciekać. Krzyczeli, płakali. Co chwilę rozlegały się kolejne wystrzały. Tłum przelewał się przez barierki na boisko, każdy próbował ratować swoje życie.
Pierre też próbował. Poderwał się gwałtownie z krzesełka i realnie ocenił swoje szansę. Latające nad głowami studentów kule nie mogły pochodzić z jednej broni, było ich zbyt dużo. To oznaczało, że zamachowców jest kilku. Wszyscy strzelali do tłumu, więc on musiał się z niego wydostać i znaleźć bezpieczną kryjówkę. Zaczął przepychać się w górę trybun, ale szło mu to bardzo powoli. W końcu jednak dotarł do przejścia, które prowadziło do środka budynku.
„Znaleźć bezpieczną kryjówkę, znaleźć bezpieczną kryjówkę” – powtarzał w duchu, biegnąc wąskimi korytarzami. Gdy dotarł do sklepiku z gadżetami, przystanął gwałtownie. Było to jedyne pomieszczenie z wyjątkiem toalet, gdzie można było zamknąć drzwi, a dodatkowo liczne półki i wieszaki pozwalały na zbudowanie niewielkiej barykady.
Momentalnie podjął decyzję. Wpadł do środka i zatrzasnął za sobą szklane drzwi.
– Pierre – usłyszał czyjś przytłumiony szept. Odwrócił się gwałtownie. Zza lady masywnego biurka wyglądała, otoczona burzą rudych włosów główka, którą tak doskonale znał.
– Susan ­– odruchowo uśmiechnął się na widok koleżanki z roku.
W tym momencie zauważył, ze zza innych mebli, także ktoś wygląda. Bez problemu rozpoznał czterech kolegów i jednego profesora. Jak widać nie tylko on wpadł na pomysł, by ukryć się w sklepiku, który wydawał się być bezpieczny.
Niestety tylko wydawał. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wpadło trzech zamaskowanych mężczyzn z bronią.
­ – Na ziemię! – wrzasnął najwyższy z nich.
Pierre posłusznie położył się na podłodze i uniósł ręce. Nie miał zamiaru oberwać kulką. Choć w jego żyłach buzowała adrenalina, to starał się zachować zimną krew, byle tylko przedłużyć swoje życie.
– To teraz się przekonamy, jak bardzo amerykański rząd ceni sobie wasze życie ­– zarechotał zamachowiec.
I wtedy do Blaina dotarło, że ma przechlapane.
Właśnie został zakładnikiem.
***
30 listopada 2016, Kędzierzyn Koźle
Telewizor w pokoju fizjoterapeutów prawie nigdy nie miał włączonego dźwięku. Tak naprawdę, to nikt do końca nie wiedział, po co w ogóle tam był, ale to nie przeszkadzało, by przez prawie cały czas leciały sobie polskie serwisy informacyjne, robiąc za tło dla wygłupów i długich filozoficznych dyskusji siatkarzy.
Tego wieczoru Kevin za ten telewizor dziękował. Po meczu był naprawdę wykończony, a dodatkowo znów dała o sobie znać kontuzja. Zamiast więc rozmawiać z kolegami mógł po prostu tępo pogapić się w ekran.
Nagle coś przykuło jego uwagę. Nudny raport o żubrach w puszczy Białowieskiej został nagle przerwany, a zamiast niego pojawiła się prezenterka w studium informacyjnym, która zaczęła przekazywać jakąś nadzwyczajnie ważną wiadomością, opatrzoną nawet żółtym kwadracikiem u dołu ekranu. Z napisu pod spodem Tillie wyłapał niestety tylko dwa słowa ­– „terroryści”, na które jako Francuz był ostatnio wyjątkowo przeczulony i…
– M.I.T
Massachusetts Instytut of Technology.
Prestiżowy uniwersytet, na którym studiował jego ukochany Pierre.  
Zamarł. Jego serce na kilka sekund przestało bić.
– Dajcie głośniej! – nakazał szybko kolegom, opętańczo machając ręką.
Ale nawet kiedy usłyszał głos prezenterki, niewiele rozumiał.
­– Była jakaś strzelanina – zaczął szybko tłumaczyć Zati, widząc zbłąkany wzrok kolegi. – Trzech studentów nie żyje. Zamachowcy wzięli zakładników. Sześciu. Amerykanie będą negocjować. Jest spora szansa, że ich uwolnią – dodał.
Ale Kevin już go nie słuchał. Wygrzebał w torbie telefon i szybko wybrał numer statystyka. Przez kilkanaście sekund wsłuchiwał się w sygnał, modląc się w duchu, by w końcu usłyszeć ukochany głos.
Odpowiedział mu głucha cisza.
– To nie możliwe – szepnął do siebie.
Blain zawsze odbierał.
Coś musiało się stać.
– Kevin, co się stało?
Podniósł wzrok. Zobaczył zaniepokojony wzrok Bena, który zaczął naprawdę martwić się o przyjmującego.
– Pierre tam jest ­– wychrypiał słabym głosem.
Tylko tyle był wstanie powiedzieć.
***
30 listopad 2016, Massachusetts Instytut of Technology
Pierre siedział pod ścianą i spod przymrużonych powiek obserwował zamachowców. Próbował logicznie ocenić sytuacje. Było ich trzech, mieli broń. Nie widział ich twarzy, ale nie mogli mieć więcej niż trzydzieści lat. Mówili między sobą po angielsku, z typowym amerykańskim akcentem. Wiedzieli, co robią, ale wyglądali na amatorów.
A więc nie ISIS.
Dla Blaina była to ważna informacja. Gdyby to było państwo Islamskie, szybko zorientowaliby się, że jest Francuzem, a wtedy zapewne dostałby kulkę w łeb.
Tak dla zasady.
Zamiast tego trzymali ich już piątą godzinę. Dwa razy dali im coś do picia. Raz pozwolili wyjść do łazienki, oczywiście pod eskortą. Musieli oddać telefony, zegarki i wszystko, co pozwoliłoby na kontakt ze światem zewnętrznym.
Zakładnicy wiedzieli tylko tyle, że są prowadzone negocjacje. Nie wiedzieli jednak jak, kto i za ile wyceniono ich życie. Sześć osób zostało zamkniętych w małym pomieszczeniu, a każda minuta mogła być ich ostatnią.
Pierre odetchnął głęboko, nieznacznie zaciskając pięści. Sytuacja była trudna, ale w takich chwilach najlepiej byłoby myśleć o czymś przyjemniejszym.
Przyjemniejszym…
Przed oczami zobaczył uśmiechniętego Kevina. Usłyszał jego wesoły śmiech. Poczuł dotyk jego skóry na swojej, jego przyspieszony oddech…
Tak, to było zdecydowanie przyjemniejsze.
– Jak myślisz, ile to jeszcze potrwa? ­– zapytała cicho Susan, przesuwając się nieznacznie w stronę chłopaka.
– Nie wiem. Ale myślę, że nie długo będziemy wolni. To amatorzy, nie potrafią prowadzić długich negocjacji.  – uśmiechnął się pokrzepiająco.
Lubił tę rudowłosą dziewczynę. Z wujem alkoholikiem i matką w psychiatryku, Susan była jedną z niewielu osób, które nie wymagały od niego, by się integrował. W jej towarzystwie mógł po prostu pomilczeć, a ona nie obrażała się, gdy na jej pytania odpowiadał półsłówkami.
Albo w ogóle nie odpowiadał.
Rozumiała to.
Była prawie jak przyjaciółka.
W tym momencie nagle wszystko się zmieniło. Jeden z zamachowców krzyknął coś do telefonu, a potem wściekle rzucił nim o ziemię.
­– Idioci, skończeni idioci! ­ wrzasnął, uderzając pięścią w ścianę. ­– Myślą, że można tak z nami, jak z dziećmi! Ale tak nie jest! Pokarzemy im, że potrafimy być stanowczy! – jego wzrok spoczął na zakładnikach.
Pierre od razy zrozumiał, co się za chwilę stanie.
– Weźcie dziewczynę – warknął mężczyzna.
Jego mózg z prędkością światła analizował sytuację. Wzięli Susan, bo była jedyną kobietą w pomieszczeniu. Jeśli wy[prowadzą ją na zewnątrz i przyłożą lufę do skroni, w Amerykanach pojawi się rycerski instynkt.
Ale to nie znaczy, że pójdą na układy.
Wręcz przeciwnie. Prędzej po prostu zaatakują.
A wtedy Susan zginie.
Nie mógł na to pozwolić.
– Zaczekajcie! – przerwał im gwałtownie, stając między zamachowcami, a dziewczyną. ­– Zostawcie ją, dobrze? To wam się zupełnie nie opłaca – zaczął powoli. – Susan jest Amerykanką z krwi i kości. Nawet jeśli będziecie jej grozić na wizji i zobaczy to cały świat, to nadal będzie tylko i wyłącznie sprawa Amerykanów. Dla nich jej śmierć nie będzie wielką stratą. Zrobią z niej bohaterkę, ale nie pójdą na ugody. Za mała waga sprawy.
– Więc, co niby mamy zrobić? – prychnął jeden z złoczyńców.
– Wieźcie mnie – Pierre uśmiechnął się chytrze. – Jestem Francuzem. Z paszportem. Na międzynarodowym stypendium. Jeśli zagrozicie mi śmiercią, sprawą zainteresuje się francuski rząd. Unia Europejska. Stany będą musiały ocalić mi życie. Inaczej będą miały duży problem.
– Coś w tym jest – zamyślił się ten, którego Blain zidentyfikował jako szefa. – Dobra, chłopcy, zostawcie dziewczynę. Ten tutaj jest o wiele bardziej smakowitym kąskiem.
***
Była czwarta nad ranem. Kevin siedział na kozetce w pokoju fizjoterapeutów i pustym wzrokiem wpatrywał się w telewizor. Pozostali zawodnicy już dawno poszli do domów, ale on bał się choćby na sekundę odejść od ekranu, jakby obawiając się, że stanie się wtedy coś strasznego.
Relacje z Massachusetts pokazywały stacje na całym świecie. Kameruy postawiono po jednej stronie boiska. Po drugiej bazę mieli terroryści.
Wypowiadało się tysiące ekspertów i polityków. Opracowywano plan działania. Wypytywano tych, którzy przeżyli strzelaninę. Pokazywano twarze trzech pierwszych ofiar.
A Kevin siedział jak zaklęty i tylko wpatrywał się w tę drugą stronę. Bał się, że w każdej chwili zobaczy tam ta znajomą twarz, te zielone oczy, w których się zakochał. Nerwowo zaciskał palce na telefonie, głupio licząc, że ten zadzwoni i usłyszy ukochany głos.
Ale nic takiego się nie stało.
Telefon milczał.
***
Zamachowców było więcej. Trzech pilnowało zakładników, trzech wyprowadziło go na trybuny, trzech czekało już na miejscu. Został postawiony na prowizorycznym podium. Jeden z nich przystawił mu lufę do pleców.
„ Jak na egzekucji” ­– pomyślał Pierre. – „Jest nawet widownia” – dodał, widząc po drugiej stronie kamery.
Ciekawiło go, czy Kevin to wszystko ogląda. W Kędzierzynie był pewnie środek nocy, ale cała afera zaczęła się dużo wcześniej. Siatkarz pewnie siedzi przed telewizorem i blady ze strachu, modli się, by wszystko dobrze się skończyło.
Blainowi ciepło się zrobiło na sercu na myśl, że ktoś się o niego martwi. Na chwilę odciął się od świata zewnętrznego, przestał słuchać głosów zamachowców i odpowiedzi Amerykanów. Myślami znów był za oceanem przy ukochanym. Przypomniał sobie wszystkie piękne chwile, które razem spędzili, te momenty na Rodos, gdy późnym wieczorem leżeli w łóżku i planowali wspólną przyszłość. Niby nic nie było pewne, ale Tillie obiecywał, że pojadą kiedyś do Las Vegas i tam się pobiorą, na przekór wszystkim.
Bo przecież w Stanach można wszystko.
Pierre pamiętał, że roześmiał się wtedy głośno. Dla niego taka myśl była zupełnie absurdalna. Nie miał pojęcia, co będzie robił po studiach, nie mówiąc już o jakimś ślubie.
Ale to był przyjemny absurd.
Jakieś zamieszanie gwałtownie wyrwało go z zamyślenia. Nie bardzo wiedział o co chodzi, ale szef napastników szedł w jego stronę, wściekle wymachując bronią, jakby całkowicie stracił panowanie nad sobą.
Coś musiało pójść nie tak.
„ Ale to przecież nie konie” – próbował tłumaczyć sobie Pierre. – „Moje argumenty były logiczne, nie mogą mnie zabić, jestem zbyt ważny”.
Jednak kiedy mężczyzna przyłożył mu lufę do skroni, zdał sobie sprawę z tego, że przegapił jeden ważny szczegół.
To byli amatorzy.
A amatorzy nie myślą logicznie.
Zamachowiec nacisnął spust.

W tym samym momencie, kilka tysięcy kilometrów dalej, czyjeś serce pękło na pół.


Zrobiłam to. 
Zabiłam go. 
To koniec. Jeszcze epilog i zamykam tę historię. Od samego początku planowałam to tak zakończyć. To nie miało być opowiadanie ze szczęśliwym zakończenie. 
Napiszcie kilka słów o tym. Proszę. 
Zapraszam na nowe rozdziały na Without you... i I że cię nie opuszczę.... Tam jest zdecydowanie weselej. 
Pozdrawiam
Violin

piątek, 21 kwietnia 2017

Dis moi, dis moi on attend quoi

Gdyby Kevin miał zmieniacz czasu, cofnąłby się do tego cholernego zimowego zgrupowania i nigdy nie zakochałby się w młodym Blainie. Nigdy nie zapisałby w pamięci jego uśmiechu, nie czekał na każde słowo chłopaka, na spojrzenie zielonych oczu. Nie uzależniłby się od tego, niczym od najgorszego narkotyku, bez którego umierał. Nie cierpiałby, tylko beztrosko wiódł swoje życie.
Bez miłości, ale też bez bólu.
– Kevin, co się dzieje?
Odwrócił się gwałtownie, słysząc zaniepokojony głos ojca. Nie spodziewał się, że mężczyzna znajdzie go w tym punkcie plaży. Odkąd tydzień wcześniej przybył do rodzinnego domu, co wieczór wychodził na spacer, ale zawsze zmieniał trasę tak, by nikt nie mógł go spotkać.
– Nic – wzruszył ramionami. – Tak sobie po prostu myślę.
– Takie bzdury to możesz wciskać swoim braciom, a nie mnie – prychnął Laurent. – Nigdy nie potrafiłeś kłamać. Zawsze wiedziałem, kto zjadł wszystkie ciastka.
– Kim mnie podpuszczał – mruknął przyjmujący. – Ale naprawdę wszystko jest okej.
– Kevin…
– No dobra, nie jest okej! – wściekle tupnął nogą. – Mam problem – z zrezygnowaniem usiadł na piasku i podkulił kolana pod brodę.
– Mogę wiedzieć jaki? – trener z troską spojrzał na syna i usiadł obok.
– Parę miesięcy temu zakochałem się w kimś – zaczął powoli Kevin, pustym wzrokiem wpatrując się w morze. – Wszystko było dobrze. Byliśmy blisko, spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu, ale… ale tylko jako przyjacielem. Chciałem zrobić kolejny krok i… i wszystko zepsułem – schował twarz w ramionach, tłumiąc łzy bezsilności.
– Zepsułeś?
– Pospieszyłem się – wyjaśnił. – Nie upewniłem się, co do uczuć tej drugiej osoby i wszystko zepsułem.
– Ale potem się już upewniłeś, prawda?
– No… nie – młodszy Tillie spojrzał zaskoczony na ojca.
– No to o czym my w ogóle rozmawiam, młody?! – mężczyzna poklepał syna po ramieniu. – Ja żeby usłyszeć od twojej matki, że mnie kocha, jechałem przez pół Europy pociągiem, w środku nocy i bez butów!
– Bez butów?
– Jeden z głupich kawałów Erica – Laurent machnął lekceważąco ręką. – Ale przecież nie o tym teraz mówimy. Skoro ja mogłem, to ty też możesz, więc wsiadaj w samochód, samolot, pociąg czy choćby w rakietę kosmiczną i weź się dowiedz prawdy!
– Że niby teraz?
– A będzie lepszy moment?
Kevin przez chwilę siedział, jak zamurowany po czym nagle poderwał się na równe nogi i nie mówiąc nawet słowa, odbiegł w sobie tylko znanym kierunku.
– Niech to tylko skończy się dobrze – mruknął pod nosem Laurent, patrząc, jak syn powoli znika za horyzontem
***
Pierre nigdy nie miał nic do małych dzieci, ale po dwóch godzinach spędzonych wśród rodziny, która nic innego nie robiła tylko zachwycała się jego niespełna miesięczną bratanicą, czuł się po prostu zmęczony. Było mu gorąco, każdy dźwięk drażnił jego uszy i czuł, że powoli zaczyna się dusić.
– Muszę się przejść – mruknął do brata, tak by nie zwrócić na siebie uwagi pozostałych członków rodziny.
– Coś się stało? – zapytał zaniepokojony Antoine.
– Nie, po prostu muszę odetchnąć – wyjaśnił, przecierając zmęczone oczy.
– Ale na pewno?
– Tak, na pewno – warknął poirytowany. Zaraz jednak zreflektował się, widząc jeszcze bardziej zatroskane spojrzenie brata. – Wyjdę na chwilę, odetchnę świeżym powietrzem i zaraz wrócę – wymusił uśmiech.
Tak naprawdę nie miał zamiaru za szybko wracać z przechadzki. Musiał pomyśleć. Ostatnie dni były dla niego wyjątkowo trudne. Z Rio wyjechał zaraz po incydencie z Kevinem i od tego czasu coś było nie tak. Czuł dziwną pustkę, miał wrażenie, że brakuje mu czegoś bardzo, ale to bardzo ważnego.
„Brakuje ci jego” – podpowiedziało mu sumienie.
Miało rację, Blain po prostu tęsknił. Tęsknił za tymi roześmianymi oczami, za lekko szalonym uśmiechem, za delikatnym dotykiem skóry…
– Pierre!
Nawet wydawało mu się, że słyszy jego głos…
– Pierre!
Nie, naprawdę go słyszał. Jedną z głównych ulic Montpellier biegł w kierunku statystyka nie kto inny, tylko Kevin Tillie we własnej osobie.
Blain zdębiał. Stał na środku chodnika i zupełnie nie miał pojęcia, co robić. Widok drugiego chłopaka sprawiał, że momentalnie stracił zdolność logicznego myślenia, potrafił jedynie głupio patrzeć, jak przyjmujący zbliża się do niego w szybkim tempie.
– Co ty tu robisz? – udało mu się wydukać, kiedy w końcu stanęli ze sobą twarzą w twarz.
– Przyjechałem do ciebie – Kevin uśmiechnął szeroko. – Musimy koniecznie, ale to koniecznie porozmawiać – dodał już z większą powagą.
– Nie rozumiem – Pierre nadal był w szoku.
– Zaraz zrozumiesz. Tylko może chodźmy w jakieś spokojniejsze miejsce, co będziemy rozmawiać na środku chodnika – chwycił statystyka za rękę i za nim ten zdążył zaprotestować, zaczął ciągnąć w sobie tylko znanym kierunku.
Doszli w ten sposób do jednego z niewielu  klifów w Montpellier. Normalnie pełno było tam turystów, jednak na horyzoncie zaczęły zbierać się burzowe chmury i większość schowała się przed deszczem.
– To o czym musimy porozmawiać? – zapytał Blain, kiedy w końcu odzyskał zdolność logicznego myślenia.
– O tobie. Znaczy się o mnie. Znaczy się o nas – Kevin chwycił go mocno za ramiona, by chłopak nie mógł uciec.  – Pierre, posłuchaj mnie uważnie. Zakochałem się w tobie te kilka miesięcy temu, gdy pojawiłeś się spóźniony na hali w za dużym swetrze i z nosem w telefonie. Nie ma dnia bym o tobie nie myślał, byś mi się nie śnił. Kocham cię i nie mogę się z tym dłużej kryć. Wiem, że wtedy, w Rio, trochę się pospieszyłem, może najpierw powinniśmy porozmawiać, ale… Cholera, nie oczekuję od ciebie żadnych wyznań, chcę tylko mieć pewność, że nie mam u ciebie żadnych szans, że nic do mnie nie czujesz, że…
Nie udało mu się dokończyć, bowiem w tym momencie Blain po prostu go pocałował. Tillie na początku totalnie zbaraniał, ale po chwili oddał pocałunek, wplatając dłonie we włosy drugiego chłopaka.
Całowali się namiętnie przez dobre kilka minut, dopóki nie zaczęło brakować im tlenu
– Dlaczego? – wychrypiał słabo Kevin, kiedy oderwali się od siebie. – Dlaczego teraz, a nie w Rio?
– Nie wiem – statystyk wzruszył ramionami. – Ja… to trudne. Chcesz wiedzieć, co do ciebie czuję? Proszę bardzo!  Gdy cię widzę robi mi się dziwne słabo. Śnisz mi się po nocach, cały czas słyszę twój głos. Jesteś jedyną osobą, która potrafi mnie rozbawić, jedyną, dzięki której się uśmiecham. Nienawidzę się za to, nienawidzę tego, co czuję. Zawsze chciałem zostać siatkarzem, chciałem, żeby ojciec był ze mnie dumny, chciałem, by ludzie mnie podziwiali. Kiedy nie mi się udało, chciałem już tylko wtopić się w tłum, zniknąć. Chciałem być normalny! I prawie mi się to udało, ale wtedy pojawiłeś się ty, z tą swoją nieogarniętą energią i błyszczącymi oczami! Wszystko zniszczyłeś!
– Ale?
– Dlaczego sądzisz, że jest jakieś ale?!
– Skoro mnie pocałowałeś, to musi być jakieś – Kevin chwycił dłonie Blaina i spojrzał mu prosto w oczy. – Czy twoim marzeniem jest by być , jak to ująłeś, „normalny”? – zapytał prosto w moczu.
– Ja… nie, nie do końca – Pierre uciekł wzrokiem. – Mam jedno proste marzenie – chcę być szczęśliwy.
Tillie uśmiechnął się nieznacznie, a potem pochylił się i delikatnie musnął usta chłopaka.
– Czy teraz jesteś szczęśliwy?
– Tak – wychrypiał statystyk. – Tak, z tobą jestem szczęśliwy.
– Więc, czym się przejmujesz! – roześmiał się przyjmujący. – Normalny człowiek dąży do szczęścia, więc ja uważam, że jesteśmy całkowicie normalni.
– Chyba masz rację…
– Oh, przestań, tylko po prostu to powiedz!
– Ale co!
– To!
– Kocham cię, Kevin.
– Ja ciebie też, Pierre, ja ciebie też.


I wszystko dobrze się kończy! 
A przynajmniej na razie ( chytry uśmieszek)
Zbliżamy się do końca tej historii, zostały dosłownie dwa rozdziały. Powiem szczerze, że jestem całkiem z niej zadowolona, mimo że nie zyskała zbyt wielu czytelników. Jest jednak inna od większość blogów i to mnie cieszy. 
Napiszcie w komentarzach, jak podobał wam się powyższy rozdział. Takie opinie są dla mnie bardzo ważne. 
Dziękuję za wszystkie dotychczasowe komentarze i zapraszam na moje pozostałe blogi. 
Pozdrawiam
Violin

piątek, 7 kwietnia 2017

Il dit: "Rappelle-toi tes amours

Kevin pierwszy raz w życiu cieszył się z tego, że dostał miejsce przy przejściu. Dzięki temu mógł w spokoju przyglądać się śpiącemu Blainowi. Zaraz po wejściu do samolotu, Pierre oparł głowę o okno i za nim w ogóle zdążyli wystartować. Siedzący obok Tillie mógł tylko z czułością patrzeć się jego spokojnej twarzy, przymkniętym oczom, chaotycznie rozczochranym włosom. Dobrze, że pozostali zawodnicy siedzieli kilka rzędów dalej, bo dzięki temu, przyjmujący mógł zachowywać się swobodnie.
Uniósł dłoń i ostrożnie przejechał opuszkiem palcem po rozwartych ustach statystyka. Ten nieświadomie mruknął z zadowoleniem i mocniej skulił się w fotelu.  Zaraz jednak zaczął ruszać ręką, jakby czegoś szukał. Robił to co raz bardziej nerwowo i pewnie by się obudził, gdyby Tillie nie chwycił jego dłoni i nie ścisnął jej mocno. Pierre wręcz brutalnie oddał uścisk, a następnie przechylił się na drugą stronę krzesła i teraz jego głowa opierała się nie na oknie, ale na ramieniu drugiego. Wszystko co robił, robił całkowicie nieświadomie, ale Kevinowi bardzo się podobało.
Przyjmujący objął go ramieniem i pozwolił, by statystyk wtulił się w jego tors. Delektował się ciepłem ciała Blaina, jego spokojnym oddechem, cichym biciem serca. To było to, o czy marzył już od wielu dni, o czym śnił każdej nocy. Tak strasznie chciał, by kiedyś mogli bez przeszkód, każdego dnia, cieszyć się swoją obecnością. Marzył o normalnym związku, spokojnym życiu, domu z ogródkiem i psem.
Ale wiedział też, że potrzebuje do tego Pierr’ego. Ludzie mogli mówić, co chcieli, ale on tego właśnie pragnął, to było jego szczęście.
A skoro inni mogą być szczęśliwi.
***
– Earvin, zobacz, co zdobyłem!
Jenia przegalopował przez kabinę samolotu po czym gwałtownie usiadł w swoim fotelu, zaburzając  ten sposób równowagę maszyny i zaliczając mordercze spojrzenie od jednej ze stewardes.
– Czemu rozwalasz nasz środek transportu? – zapytał przyjmujący, niechętnie zdejmując słuchawki.
– Patrzaj! – libero podetknął koledze pod nos swój telefon. – Czy oni nie są słodcy? – pokazał mu zdjęcie, a którym Kevin i Pierre, zupełnie nieświadomie, spali wtuleni w siebie.
– Masz racje – N’Gaphet powoli pokiwał głową. – Niewątpliwie są uroczy. To autentyczne zdjęcie?
– A niby kiedy miałbym je zmontować?! Oczywiście, że autentyk, przed chwilą zrobiłem.
– Szybki jesteś, dałbyś radę. Jeśli to autentyk, to ja w takim razie jestem w głębokim szoku.
– Niby dlaczego?
– Bo Kevin nie cierpi, gdy ktoś śpi na jego ramieniu, a Pierre jest jeszcze cały.
Grebenikov patrzył na niego zszokowany. Powoli osunął się w fotelu, a potem podrapał się po brodzie.
– Myślisz, że to coś więcej? – zapytał w końcu libero.
– Co masz na myśli?
– Wszyscy wiedzą, że Kevin jest gejem. Wszyscy widzą też, że ostatnio zachowuje się cokolwiek nieswojo. Chodzi jakiś zamyślony, uśmiecha się tajemniczo, patrzy rozmarzonym wzrokiem. Jakby się tak zastanowić, to patrzy tak głównie w kierunku stolika statystyków, a jak Pierre tylko wchodzi do pomieszczenia, to on od razu robi się jakiś taki wesoły.
– No to zrobiło się bardzo dziwnie.
– Dlaczego?
– Bo wychodzi na to, że Kevin zakochał nam się w młodym Blainie.
***
                Rio zupełnie im nie wyszło. Jechali walczyć o medale, a nie wyszli nawet z grupy. Stracili swoją szanse, a następną mieli dostać dopiero za kolejne cztery lata. Szczególnie bolało to starszych zawodników, ale i ci młodsi wiedzieli, że życie bywa przewrotne i mogą już nie mieć okazji, by zawalczyć na igrzyskach.
                – Dlaczego analizujesz strukturę trawy? – zapytał Pierre, siadając na ławce obok Kevina.
                – Nie wiem – mruknął, wzruszając ramionami. – Nie mam co ze sobą zrobić.
                – Więc zamierzasz siedzieć w wiosce przez cały dzień? To do ciebie nie podobne.
                – A masz inny pomysł.
                – Zrób coś w twoim stylu! Nie wiem… kurczę, to trudne… ogarnij jakąś imprezę, albo wypad na lody, albo kurczę, zaciągnij nas na plażę!
                – Zaciągnąć cię na plażę? – Tillie spojrzał na przyjmującego spod przymrużonych powiek i uśmiechnął się chytrze.
                – Znaczy się…
                Blain nie zdążył nic powiedzieć, bowiem przyjmujący poderwał się gwałtownie, chwycił go za rękę i zaczął ciągnąć w stronę wyjścia z wioski.  Przeciągnął go tak, przez pół Rio, dopóki w końcu nie doszli do jakiejś bardzo odległej i opustoszałej plaży.
                – Dlaczego musieliśmy iść tak daleko? – zapytał zdyszany Pierre, próbując złapać oddech.
                – Bo tylko tu jest tak pusto i spokojnie. Masz ochotę na spacer po plaży? Tu nikogo nie ma, żadne dzieci nie będą nam przeszkadzać.
                Pierre niepewnie przełknął ślinę. Propozycja siatkarza wydawała się być wyjątkowo kusząca, ale jednak… spacer? Sam na sam z Kevinem? Mogło się zrobić trochę niezręcznie.
„Ale taka okazja może się już więcej nie trafić” – odezwała się jego podświadomość.
I miała racje.
– Niech będzie – zgodził się niepewnie.
Przez dobre kilkadziesiąt minut szli w zupełnej ciszy. Kevin wydawał się myśleć nad czymś intensywnie, a Blainowi wystarczała tylko obecność drugiego chłopaka. Tak naprawdę, to nie rozumiał, dlaczego tak dobrze się dogadują, dlaczego może spędzać z Tilliem długie godziny i się nie nudzić. Ostatnimi czasy obecność innych ludzi go irytowała, ale w towarzystwie przyjmującego, naprawdę czuł się swobodnie, trochę, jak za starych dobrych czasów sprzed kontuzji. Starszy Francuz szczerze interesował się tym, co statystyk miał do powiedzenia, jego zdaniem, pomysłem na życie.
A Pierre potrzebował właśnie odrobinę zainteresowania.
– To co zamierzasz teraz zrobić, skoro sezon już się skończył? – zapytał nagle Kevin.
– Raczej wrócę na uczelnie – Blain wzruszył ramionami. – Zaczynam trzeci rok, na MIT-cie to dobry moment żeby się wybić.
– A co potem?
– Jeszcze nie wiem. Jako informatyk, matematyk i fizyk mogę robić wiele rzeczy. Może zatrudni mnie Microsoft albo Apple. Ewentualnie z NASA też mogę pracować. A jak nie, to jest jeszcze dużo innych firm.
– Ale w przyszłym sezonie nadal będziesz z nami pracował, prawda?
– Zobaczymy, jak wyjdzie.
– Musisz mi to obiecać! – Kevin chwycił Pierr’ego za ramiona i obrócił w swoją stronę.  – Musisz być naszym statystykiem w przyszłym sezonie, są mistrzostwa Europy, bez ciebie sobie nie poradzimy!
– Zawsze znajdzie się ktoś lepszy.
– Nie o to chodzi!
– Więc o co, wytłumacz mi.
– To nie takie proste! – Tillie ze wściekłością kopnął piasek i odwrócił się plecami do Blaina. – Ja po prostu… sam nie wiem, jak to powiedzieć… chyba po prostu się tego boję…
– Ale czego!
– Że cię stracę! – krzyknął nagle, odwracając się i przyciągając Pierr’ego do siebie. – Cholera, raz kozie śmierć, więcej nie odważę się  tego powiedzieć. Zależy mi na tobie. Przez te kilka miesięcy stałeś się dla mnie cholernie ważny. Nie wiem, jak to obierzesz, ale kurczę, nie mogę wyrzucić cię z głowy. Na początku chciałem tylko pomóc, ale teraz… A zresztą, co ja się będę uzewnętrzniał.
Wszystko nastąpiło bardzo szybko. Kevin chwycił twarz Blaina w swoje dłonie i za nim ten zdążył zaprotestować, pocałował go namiętnie. Zupełnie nie myślał o tym, co robi, dał ponieść się uczuciom, nie liczył się z konsekwencjami. Wiedział, że taka szansa może mu się więcej nie trafić, że to może być jedyna okazja, by być tak blisko ukochanej osoby.
Dla Pierr’ego był to jednak ogromny szok. Zupełnie nie miał pojęcia, co robić. Odruchowo oddał pocałunek, a nawet go pogłębił. Usta Kevina były przecież takie miękkie, a ciało statystyka drżało pod wpływem jego dotyku.
Znany mu dotychczas świat nagle zawalił się i wszystko zaczęło wirować. To, czego doznawał, było zarazem piękne, jak i straszne.
Straszne, bo niszczyło wszystko to, co dotychczas z taką skrupulatnością budował, bo nakazywało mu pogodzić się z tym, że jest kimś zupełnie innym niż chciał być.
Odskoczył gwałtownie od Tilli’ego, musiał to przerwać.
– Ja… – nie potrafił spojrzeć mu w oczy, nie potrafił powiedzieć, że nie podoba mu się to, co czuje. – Przepraszam – pokręcił gwałtownie głową. – To… to nigdy nie powinno się stać – powiedział jeszcze po czym odwrócił się i odbiegł, tłumiąc łzy.
Kevin został zupełnie sam. Przerażonym wzrokiem śledził, znikającego za horyzontem chłopaka. Jego ciałem wstrząsnął szloch. Osunął się na ziemię i z wściekłością uderzył pięściami w piasek. A potem jeszcze raz i jeszcze. Łzy spływały po jego policzkach, był na siebie wściekły.
Bo zepsuł, bo nie wyszło tak, jak chciał.
Bo zaprzepaścił swoją szansę na szczęście.


Prezentuję wam kolejną część, w której nastąpił przełom w relacjach między bohaterami. Powiem szczerze, że jestem całkiem zadowolona z opisanych scen, choć mogły wyjść lepiej. 
Jest mi trochę smutno, bo pod ostatnim rozdziałem nie pojawił się ani jeden komentarz. Wiem, że to opowiadanie jest o dość nietypowej tematyce, ale naprawdę liczyłam na większy odzew. 
W każdym razie mam nadzieję, że tym razem będzie lepiej. 
Pozdrawiam
Violin

sobota, 25 marca 2017

On ira sentir Rio battre au cœur de Janeiro

– Pluszaki! Ile pluszaków! Patrz, Pierre, jakie wspaniałe, kolorowe, puchate, urocze!
Kevin stał przed witryną tokijskiego sklepu z zabawkami i rozentuzjazmowany, wpatrywał się w siedzące na niej pluszowe misie.
– To tylko zabawki! – Blain wzruszył ramionami. – Zupełnie nie rozumiem twojego podniecenia.
– Naprawdę? Przecież to pluszaki, symbol dzieciństwa, najważniejsza jego część! Każdy ma swojego ukochanego misia, z którym nie potrafił się rozstać. U mnie to był pan Kaczor, taka zielona kaczka w żółtej pelerynie…
– Ja nie miałem takiego pluszaka.
– Że niby co?
– To – Pierre znów wzruszył ramionami. – Nie mam takiego pluszaka. Ogólnie nie lubię pluszaków. Zawsze dostawałem wszystkie od matki. Nie cierpiałem ich, pachniały alkoholem i papierosami.
– Nie lubiłeś jej, prawda? – zapytał cicho Kevin, widząc, jak statystyk nerwowo zaciska pięści.
– Nie lubiłem? – prychnął kpiąco. – Ja jej nie cierpiałem i nie cierpię do dziś. Miała mnie i Antoniego głęboko gdzieś, choć przecież byliśmy jej jedynymi synami. Jak coś zrobiliśmy dobrze, to tego nie zauważała, ale wystarczył jeden błąd, a szybko chwytała za coś, czym można by było nas boleśnie ukarać – odruchowo skulił się w sobie, wróciły stare wspomnienia, które już dawno zepchnął na dno umysłu.
– Nie musisz o tym mówić – szepnął Tillie, z troską obejmując drugiego chłopaka ramieniem. Jego cierpienie sprawiało, że przyjmujący czuł bardzo nieprzyjemny ucisk w żołądku,
Pierre nic nie odpowiedział. Pustym wzrokiem wpatrywał się w kolorową wystawę, a jego pięści zaciskały się co chwilę, prawie do krwi, wbijając paznokcie w dłonie.
– Przeszkadzaliśmy jej – powiedział w końcu. – Antoine był wpadką, a ja miałem ratować małżeństwo. Nigdy nas nie chciała. Gdy tata był w domu, zachowywała się normalnie, ale kiedy wyjeżdżał… to było piekło. Wiesz, jakie mam jedno z najgorszych wspomnień z nią? Jak Antoine był chory, ale tak naprawdę bardzo chory, prawię przez tą cholerną białaczkę tedy umarł, to kiedyś stwierdziła… nie wiedziała, że to słyszę… że to nawet lepiej, jeśli mój brat umrze, przynajmniej będzie jeden problem z głowy.  Tak powiedział! Nasza matka! –  głos chłopaka załamał się, jego ciałem wstrząsnął szloch.
Kevin jeszcze mocniej przyciągnął go do siebie i zaczął uspokajająco gładzić po plecach. Pierre mimowolnie wtulił się w tors siatkarza. Potrzebował tego, potrzebował odrobinę czułości, miłości od drugiej osoby.
A Kevin ją dawał.
***
– Co robisz?
Wystraszony Kevin podskoczył nagle.
– Ukrywam się – odpowiedział, jeszcze bardziej kuląc się za wyjątkowo pokraczną roślinką.
– Że niby co proszę? – Pierre spojrzał na niego, jak na wariata.
– Bawimy się z chłopakami w chowanego, więc naturalną rzeczą jest, że się chowam – wyjaśnił przyjmujący. Zaraz jednak zamarł, słysząc czyjeś kroki na końcu korytarza. – O cholera, to Earvin! – poderwał się gwałtownie, chwycił Blaina za rękę i zaczął go ciągnąć w tylko sobie znanym kierunku. Przeciągnął go tak przez kilka korytarzy, by następnie wepchnąć do schowka na miotły.
– Tu nas na pewno nie znajdzie – powiedział, z całej siły zatrzaskując drzwi.
Pierre przewrócił oczami, kręcąc głową nad głupotą przyjmującego, z którą na razie nie miał zamiaru obcować. Nacisnął więc klamkę z zamiarem wydostania się z pułapki, lecz drzwi ani drgnęły.
Nacisnął jeszcze raz.
I Jeszcze raz.
Nadal nic.
– Chyba tu utknęliśmy – Kevin rozłożył bezradnie ręce i uśmiechnął się przepraszająco.
Blain przeklną pod nosem. Dziękował Bogu za to, że w schowku było ciemno i Tillie nie mógł zauważyć jego rumieńców, które pojawiły się na myśl, o spędzeniu czasu sam na sam z przyjmującym, w ciasnym pokoju…
Skarcił się szybko. Co to w ogóle miało być? Przecież Kevin był tylko jego przyjacielem, dobrym przyjacielem, ale nikim więcej!
Z zamyślenia wyrwał go wesoły głos starszego chłopaka.
– Zamierzasz tak stać całą wieczność, czy może łaskawie usiądziesz?
Statystyk niechętnie usiadł obok. Czuł się mocno zdenerwowany zaistniałą sytuacją, a jeszcze bardziej tym, że całkiem mu się ona podobała.
– Wyglądasz na zmęczonego – stwierdził nagle przyjmujący. – To znaczy, wyglądałeś tak za nim tu weszliśmy. Teraz, w tych ciemnościach, niewiele widać.
– Ostatnio mało sypiam, mam dużo pracy.
– Skorzystaj więc z faktu, że prędko stąd nie wyjdziemy i prześpij się. Obiecuję, że nie zabiję cię przez sen.
Pierre na początku niechętnie przystał na taką propozycję, ale gdy tylko położył się na ziemi i zamknął oczy, stał się jeszcze bardziej śpiący niż zwykle. Powoli zaczął odpływać.
Jednak za nim całkowicie zasnął poczuł, jak Kevin ostrożni kładzie jego głowę na swoich kolanach.
– Tak będzie lepiej – szepnął.
Blain zamarł. Palce chłopaka dotykały jego skóry, sprawiały, że drżał i czuł dziwny ucisk w spodniach. Jeszcze raz podziękował za całkowite ciemności.
Robił się śpiący. Oddech drugiego Francuza, jego spokojne bicie serca, działały niczym najlepsza kołysanka.
W końcu zasnął. I pierwszy raz od bardzo dawna spał snem twardym i spokojnym.
***
Kevin wpadł. Po uszy zakochał się w tym wychudzonym chłopaku i nic nie mógł na to poradzić. W obecności Blaina jego ciało napinało się gwałtownie, a umysł tracił zdolność racjonalnego myślenia. Kochał go. Kochał jego smutne oczy, racjonalny, melancholijny głos, nieśmiały uśmiech, który pojawiał się o dziwo głównie wtedy, kiedy w pobliżu pojawiał się Tillie.
Był jednak pewien problem – przyjmujący nie miał pojęcia, co z tym zrobić. Przez całe życie nie miał problemu z wyrażaniem swoich uczuć, a teraz nagle się bał. Bał się reakcji otoczenia, bał się, że Pierre nie czuje tego samego, bał się odrzucenia. Nie wiedział nawet, jak miałby się zorientować w uczuciach chłopaka. Wiedział co prawda, że Blain nigdy nie miał dziewczyny, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Przecież równie dobrze siatkarz mógł nie mieć u statystka żadnych szans.
Ale nie mógł stać w miejscu. Potrzebował go, potrzebował jego dotyk i jego uśmiech, jego głosu. Gdy siedział na podłodze w schowku, z głową Pierr’ego na kolanach, czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Mógł godzinami przeczesywać jego czarne włosy, wpatrywać się w spokojną twarz, wsłuchiwać się w równy oddech.
Chciał jednak więcej. Zdecydowanie więcej. Chciał go całego, tylko dla siebie.
Ale było za wcześnie na poważne kroki.
***
To była ostatnia akcja, jeden punkt, tyle dzieliło ich od zdobycia olimpijskiej kwalifikacji. Serw, odbiór, atak i…
– Udało się, jedziemy do Rio! – Kevin rzucił się w szalonej euforii na Pierr’ego i zaczął go przytulać radośnie.
– Też się cieszę, ale puść mnie, bo zaraz połamiesz mi żebra – wycharczał przez zaciśnięte zęby Blain.
Tillie niechętnie puścił chłopaka. Z trudem powstrzymywał się przed ponownym chwyceniem statystyka w ramiona i pocałowania go. Świerzbiły go ręce, Pierre wydawał się jeszcze przystojniejszy niż zwykle. Dobrze, że przyjmujący miał na sobie luźne spodenki, bo inaczej mogłoby się zrobić bardzo niezręcznie.
Następnych kilkunastu minut prawie nie pamiętał. Ktoś coś mówił, ktoś śpiewał, ktoś gratulował, ale on tylko szukał w tłumie tych dużych, zielonych oczu.
Nagle ktoś wcisnął mu do ręki różową, pluszową kulkę, nagrodę za zdobycie MVP. Przyjrzał się jej uważnie. Była urocza i bardzo, bardzo milusia. Idealnie nadawała się na ukochanego pluszaka z dzieciństwa.  
Wiedział już, co ma robić. Wpadł na pomysł, który wydał mu się wyjątkowo genialny.
Naprawi komuś dzieciństwo.
***
Zmęczony Pierre powoli wszedł do swojego pokoju. Miał wszystkiego dość. Bezwładnie rzucił się na zdecydowanie za krótkie łóżko, z zamiarem natychmiastowego zaśnięcia.
Jednak coś mu w tym przeszkodziło. Na poduszce leżała urocza, pluszowa kulka. Zaskoczony wziął ja do ręki i obejrzał dokładnie. Jego mózg powoli analizował fakty, ale w końcu wywnioskował, skąd zabawka wzięła się w jego pokoju.  
Od razu stała mu się bliższa. Przymknął oczy, wdychając delikatny, ale tak dobrze znany, ukochany zapach.
Tak, zdecydowanie miał już swojego ulubionego pluszaka.


Kolejny rozdział tego opowiadania. Jestem z niego całkiem zadowolona, szczególnie z sceny w schowku.
Martwi mnie mała aktywność czytelników. Historia jest nietypowa i dlatego bardzo liczę na wasze opinie. Dodatkowo, każdy komentarz to zawsze ogromna motywacja. 
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i zapraszam na moje pozostałe blogi. 
Pozdrawiam
Violin.

piątek, 10 marca 2017

J'irai moi un jour sur la lune

Zimne, majowe powietrze nie przeszkadzało Blainowi w siedzeniu na dachu ośrodka. Tylko tam miał święty spokój i mógł skupić się na pracy. Noc była też dobrym czasem, by pomyśleć, a gwiazdy świetnie spisywały się w roli niemych towarzyszek, słuchaczek zwierzeń.
A Pierre musiał się komuś zwierzyć.
Był zagubiony. Nie wiedział co się z nim dzieje. Przyspieszone bicie serce, urywany oddech, drżenie rąk, za każdym razem, gdy czuł jego dotyk na swojej skórze.
I to wesołe spojrzenie niebieskich oczu.
Podkulił kolana pod brodę i oparł głowę na ramionach. Nie miał pojęcia, co robić. Pierwszy raz był zupełnie bezradny wobec własnych uczuć. Nigdy nie czuł czegoś podobnego, takiego dziwnego przyciągania do drugiej osoby.
Już dawno zorientował się, że jest inny niż większość jego kolegów. Nie interesowały go dziewczyny, nie potrafił rozmawiać z znajomymi w szkole na temat ich kolejnych „podbojów”. Jednak dzięki siatkówce nie wyróżniał się aż tak bardzo, więc wszelkie wątpliwość zepchnął na dno umysłu.
Dopiero po kontuzji zaczął się izolować, uciekł w świat komputerów, przestał w ogóle spotykać się z ludźmi. Powoli zaczął zdawać sobie sprawę z tego kim jest, jednak nastroje, jakie panowały wokół takich, jak on, sprawiały, że jeszcze bardziej zamknął się w sobie. Przed całkowitą zapaścią ocaliło go stypendium z MIT­–u, ale nie było w stanie przekonać go, że nie jest zupełnie beznadziejny, że nie jest totalną porażką.
– Strasznie tu zimno.
Serce zabiło mu mocniej na dźwięk tak dobrze znanego głosy. Nie odwrócił się, mając nadzieję, że tylko się przesłyszał.
Jednak tak nie było. Po chwili poczuł, jak Kevin, najpierw siada obok, a potem zaczyna się dziwnie wiercić.
– Dlaczego oglądasz gwiazdy na siedząco? Szyje sobie naciągniesz. Tak powinno być lepiej! – chwycił Pierr’ego za ramię i pociągnął w kierunku ziemi. Blain nawet nie zdążył zaprotestować, a już leżał ramię w ramię z chłopakiem, na którego widok robiło mu się ostatnio dziwnie słabo, a którego oddech, teraz drażnił skórę statystyka.
– Znasz się na gwiazdach? – zadał kolejne pytanie Tillie.
– Trochę… To gwiazda polarna – Pierre niepewnie uniósł rękę i wskazał na niebo. – A to Wielka Niedźwiedzica i Mała Niedźwiedzica, Orion, Skorpion…
– A to? – Kevin chwycił dłoń Blaina i nakierował ja na odpowiednie miejsce.
– To chyba Łabędź… – odpowiedział niepewnie. Jego serce biło niespokojnie, z trudem opanowywał drżenie ciała. – Tak przynajmniej myślę…
– Łabędź? Jak ten w „Brzydkim Kaczątku”?
– Dokładnie.
– Lubię tę baśń – Kevin powoli opuścił rękę, nadal jednak kurczowo ściskając nadgarstek drugiego chłopaka. – Dobrze się kończy. Brzydkie kaczątko staje się pięknym łabędziem. Wielu daje to nadzieję.
– To tylko baśń – Pierre wzruszył ramionami. – Takie rzeczy nie zdarzają się w rzeczywistości.
– Nie wierzysz w baśnie? – przyjmujący podniósł się na łokciach i z niedowierzeniem spojrzał na statystyka.
– Nie bardzo. Dobro zawsze zwycięża zło? Bujda na resorach – prychnął z pogardą. – Najczęściej jest zupełnie inaczej, przekonałem się o tym na własnej skórze – ze złością zacisnął pięści.
Kevin delikatnie chwycił jego dłoń i ścisnął ją pokrzepiająco.
– Wiem, że ludzie cię skrzywdzili, ale to jeszcze nie koniec – wyszeptał z troską. – Może po prostu dotychczas byłeś brzydkim kaczątkiem, ale za chwilę będziesz pięknym łabędziem. Przynajmniej dla mnie.
Pierre nie powiedział. W uszach cały czas brzęczały mu słowa przyjmującego, serce biło mu w niewiarygodnym tempie. Kurczowo trzymał rękę chłopaka, jakby bał się, że ten zaraz zniknie, znów zostawi go zupełnie samego.
Ale Kevin nie zrobiłby tego.
Nie zrobiłby tego, bo cholernie mu na Blainie zależało.
***
– Co robisz?
Pierre poczuł, jak jego serce staje gwałtownie. Powoli podniósł wzrok, a jego oczy zetknęły się z spojrzeniem oczu Kevina.
– Przeglądam nagrania z meczów – odpowiedział, siląc się na znudzony ton. Nadal zupełnie nie rozumiał, dlaczego tak reaguje, a po wieczornej rozmowie na dachu, czuł się jeszcze bardziej nie swojo w towarzystwie przyjmującego. – Nie jest idealnie z  przyjęciem i trochę za wolno zbierasz się do ataku.
– Dzięki, popracuję nad tym – Kevin uśmiechnął się szeroko i poklepał chłopaka po plecach. Statystyk odruchowo skulił się w sobie, nerwowo  poprawiając okulary. – Idziemy potem z Earvinem i Tchibo na miasto, idziesz z nami? – zapytał Tillie, nadal trzymając dłoń na ramieniu Blaina.
– Nie, dzięki, ale mam dużo pracy – szybko wykręcił się Pierre.
Choć propozycja przyjmującego wydała mu się wyjątkowo atrakcyjna, to na samą myśl o spędzeniu z nim normalnego czasu poza pracą, robiło mu się dziwnie słabo.
– Jak tam chcesz – Kevin wzruszył ramionami. – Ale nie wiesz, co tracisz – powiedział jeszcze po czym odszedł, pogwizdując wesoło.
Nie miał pojęcia, że Pierre doskonale wiedział, co traci.
I to przerażało go najbardziej.
***
Kevin powoli popijał ciemne piwo. Siedzący obok kumple rozmawiali o czym zawzięcie, ale on zupełnie ich nie słuchał. Jego myśli błądziły wokół pewnego młodego chłopaka, który został w ośrodku. Zupełnie nie potrafił wyrzucić go z umysłu, choć prawda była taka, że chyba nawet się starał to zrobić.
Nagle czyjś głos wyrwał go z zamyślenia.
– I jak wam życie leci, panowie?
Kevin uśmiechnął się odruchowo na widok starszego Blaina, właściciela dobrze prosperującej knajpki, w której właśnie siedzieli. Antoine był trochę niższy i bardziej krępy od młodszego brata, miał także trochę bardziej okrągła twarz, a na jego ciemnej czuprynie, mimo zaledwie trzydziestki na karku, już widać było kilka siwych włosów.
Jednak przyjmującego bardziej interesował ten sam, co u Pierr’ego słodki uśmiech, chytry błysk w oku, melodyjny głos, który raz po raz rozbrzmiewał w jego głowie. Nie potrafił o tym od tak zapomnieć, od tak wyrzucić z siebie wspomnienia dotyku tych delikatnych dłoni. Powoli zaczynał rozumieć, dlaczego w towarzystwie statystyka, robi mu się dziwnie gorąco, dlaczego nagle traci zdolność logicznego myślenia.
Nie bał się tego jednak, już dawno zrozumiał kim jest, a otoczenie to na szczęście akceptowało. Nawet jego ojciec stwierdził, że mając trzech synów, któryś musiał okazać inny.
– A temu co jest? – mężczyzna wskazał głową na zamyślonego Kevina.
– Nie wiemy  ­– Earvin wzruszył ramionami. – Od kilku dni jakiś taki dziwny chodzi.
–  Na moje oko, to on się zakochał – stwierdził Blain – A w takim wypadku, na waszym miejscu zacząłbym uważać.
– Niby dlaczego? – zbaraniał Rossard, nie bardzo rozumiejąc, dlaczego ma uważać na uczucia kumpla.
– Nie powiedzieliście mu? – Antoine spojrzał ze zdziwieniem spojrzał na Earvina.
– Jakoś nie było okazji – N’gaphet uśmiechnął się przepraszająco. – Dla twojej wiadomości – Kevin jest gejem. Dlatego, zawsze ląduje w pokoju z żonatym facetem. Tak na wszelki wypadek, to dodatkowy środek bezpieczeństwa, żeby mu nie przyszło do głowy któregoś z nas obmacywać – wyjaśnił młodszemu siatkarzowi.
– Rozumiem – ten powoli pokiwał głową. – Ale na serio myślicie, że to to? – niepewnie spojrzał na Tilli’ego .
– Tak, to to – odpowiedział, ku zdziwieniu pozostałych, Kevin. – Chłopaki, ja się chyba naprawdę zakochałem.


Mamy już czwarty rozdział, akcja zaczyna się rozwijać. Niestety trochę mi smutno, bo pod ostatnim rozdziałem pojawił się tylko jeden komentarz. Pamiętajcie, że wasze wpisy, nawet te bardzo krótkie, są dla mnie ogromną motywacją. 
Pozdrawiam
Violin