10 wrzesień 2016, Rodos
Szum morza był wyjątkowo kojący. Pierre stał na balkonie wynajętego
apartamentu i wpatrywał się w zachodzące słońce. Dwa tygodnie spędzone na
greckiej wyspie, pozwoliły mu odciąć się na chwilę od rzeczywistości i po
prostu cieszyć się życiem.
Nagle ktoś objął go w pasie i drażniąco pocałował w szyję.
- Kevin, proszę… – mruknął zirytowany, jednak mimowolnie poddał się
pieszczotom.
– Muszę korzystać póki mogę – wymruczał przyjmujący, prowokująco
przygryzając skórę partnera. – Za kilka dni mnie zostawisz.
– Znowu będziesz poruszał ten temat?
– Po prostu boję się, że cię stracę.
– Doskonale wiesz, że muszę wrócić na uczelnie, tak jak ty musisz
wrócić do Kędzierzyna. To tylko kilka miesięcy, poradzimy sobie.
– Mam zostawić cię na kilka miesięcy zupełnie bez opieki? – Kevin
znów pocałował szyję chłopaka, ale tym razem jego dłonie zabłądziły w okolice
bokserek Blaina.
– To chyba ja powinienem się martwić – prychnął statystyk, starając
się ignorować dotyk partnera. – Zostawiam cię samego w grupie prawie
dwudziestu, wiecznie niewyżytych facetów. A nie wszyscy mają dziewczyny.
Tillie roześmiał się głośno, a potem chwycił go za ramiona, obrócił i
pocałował namiętnie. Ogień między nimi wybuchnął w ciągu jednej sekundy.
– Ale za kilka miesięcy wrócisz do mnie, prawda? – Zapytał Kevin,
kiedy na chwilę oderwali się od siebie.
– Oczywiście, że wrócę. Niby dlaczego miałbym tego nie zrobić?
***
30 listopad 2016, Massachusetts Instytut of Technology
Trzy krótkie wystrzały poniosły się echem po uniwersyteckim stadionie.
Zapadła grobowa cisza. Studenci rozglądali się nerwowo po trybunach, próbując
zlokalizować źródło dźwięku. Futboliści przerwali akcję. Na olbrzymim monitorze
słabo migotał wynik. Wszyscy mieli nadzieję, że to tylko jakiś idiota przyłożył
mikrofon do maszyny z popcornem.
Kolejny wystrzał.
Czyjś przerażony krzyk i krew.
Kolejny strzał.
Wybuchła panika.
To nie był popcorn.
Ludzie zaczęli uciekać. Krzyczeli, płakali. Co chwilę rozlegały się
kolejne wystrzały. Tłum przelewał się przez barierki na boisko, każdy próbował
ratować swoje życie.
Pierre też próbował. Poderwał się gwałtownie z krzesełka i realnie
ocenił swoje szansę. Latające nad głowami studentów kule nie mogły pochodzić z
jednej broni, było ich zbyt dużo. To oznaczało, że zamachowców jest kilku.
Wszyscy strzelali do tłumu, więc on musiał się z niego wydostać i znaleźć
bezpieczną kryjówkę. Zaczął przepychać się w górę trybun, ale szło mu to bardzo
powoli. W końcu jednak dotarł do przejścia, które prowadziło do środka budynku.
„Znaleźć bezpieczną kryjówkę, znaleźć bezpieczną kryjówkę” – powtarzał
w duchu, biegnąc wąskimi korytarzami. Gdy dotarł do sklepiku z gadżetami,
przystanął gwałtownie. Było to jedyne pomieszczenie z wyjątkiem toalet, gdzie
można było zamknąć drzwi, a dodatkowo liczne półki i wieszaki pozwalały na
zbudowanie niewielkiej barykady.
Momentalnie podjął decyzję. Wpadł do środka i zatrzasnął za sobą
szklane drzwi.
– Pierre – usłyszał czyjś przytłumiony szept. Odwrócił się gwałtownie.
Zza lady masywnego biurka wyglądała, otoczona burzą rudych włosów główka, którą
tak doskonale znał.
– Susan – odruchowo uśmiechnął się na widok koleżanki z roku.
W tym momencie zauważył, ze zza innych mebli, także ktoś wygląda. Bez
problemu rozpoznał czterech kolegów i jednego profesora. Jak widać nie tylko on
wpadł na pomysł, by ukryć się w sklepiku, który wydawał się być bezpieczny.
Niestety tylko wydawał. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a do
środka wpadło trzech zamaskowanych mężczyzn z bronią.
– Na ziemię! – wrzasnął najwyższy z nich.
Pierre posłusznie położył się na podłodze i uniósł ręce. Nie miał
zamiaru oberwać kulką. Choć w jego żyłach buzowała adrenalina, to starał się
zachować zimną krew, byle tylko przedłużyć swoje życie.
– To teraz się przekonamy, jak bardzo amerykański rząd ceni sobie
wasze życie – zarechotał zamachowiec.
I wtedy do Blaina dotarło, że ma przechlapane.
Właśnie został zakładnikiem.
***
30 listopada 2016, Kędzierzyn Koźle
Telewizor w pokoju fizjoterapeutów prawie nigdy nie miał włączonego
dźwięku. Tak naprawdę, to nikt do końca nie wiedział, po co w ogóle tam był,
ale to nie przeszkadzało, by przez prawie cały czas leciały sobie polskie
serwisy informacyjne, robiąc za tło dla wygłupów i długich filozoficznych
dyskusji siatkarzy.
Tego wieczoru Kevin za ten telewizor dziękował. Po meczu był naprawdę
wykończony, a dodatkowo znów dała o sobie znać kontuzja. Zamiast więc rozmawiać
z kolegami mógł po prostu tępo pogapić się w ekran.
Nagle coś przykuło jego uwagę. Nudny raport o żubrach w puszczy
Białowieskiej został nagle przerwany, a zamiast niego pojawiła się prezenterka
w studium informacyjnym, która zaczęła przekazywać jakąś nadzwyczajnie ważną
wiadomością, opatrzoną nawet żółtym kwadracikiem u dołu ekranu. Z napisu pod
spodem Tillie wyłapał niestety tylko dwa słowa – „terroryści”, na które jako
Francuz był ostatnio wyjątkowo przeczulony i…
– M.I.T
Massachusetts Instytut of Technology.
Prestiżowy uniwersytet, na którym studiował jego ukochany Pierre.
Zamarł. Jego serce na kilka sekund przestało bić.
– Dajcie głośniej! – nakazał szybko kolegom, opętańczo machając ręką.
Ale nawet kiedy usłyszał głos prezenterki, niewiele rozumiał.
– Była jakaś strzelanina – zaczął szybko tłumaczyć Zati, widząc
zbłąkany wzrok kolegi. – Trzech studentów nie żyje. Zamachowcy wzięli zakładników.
Sześciu. Amerykanie będą negocjować. Jest spora szansa, że ich uwolnią – dodał.
Ale Kevin już go nie słuchał. Wygrzebał w torbie telefon i szybko
wybrał numer statystyka. Przez kilkanaście sekund wsłuchiwał się w sygnał,
modląc się w duchu, by w końcu usłyszeć ukochany głos.
Odpowiedział mu głucha cisza.
– To nie możliwe – szepnął do siebie.
Blain zawsze odbierał.
Coś musiało się stać.
– Kevin, co się stało?
Podniósł wzrok. Zobaczył zaniepokojony wzrok Bena, który zaczął
naprawdę martwić się o przyjmującego.
– Pierre tam jest – wychrypiał słabym głosem.
Tylko tyle był wstanie powiedzieć.
***
30 listopad 2016, Massachusetts Instytut of Technology
Pierre siedział pod ścianą i spod przymrużonych powiek obserwował
zamachowców. Próbował logicznie ocenić sytuacje. Było ich trzech, mieli broń.
Nie widział ich twarzy, ale nie mogli mieć więcej niż trzydzieści lat. Mówili
między sobą po angielsku, z typowym amerykańskim akcentem. Wiedzieli, co robią,
ale wyglądali na amatorów.
A więc nie ISIS.
Dla Blaina była to ważna informacja. Gdyby to było państwo Islamskie,
szybko zorientowaliby się, że jest Francuzem, a wtedy zapewne dostałby kulkę w
łeb.
Tak dla zasady.
Zamiast tego trzymali ich już piątą godzinę. Dwa razy dali im coś do
picia. Raz pozwolili wyjść do łazienki, oczywiście pod eskortą. Musieli oddać
telefony, zegarki i wszystko, co pozwoliłoby na kontakt ze światem zewnętrznym.
Zakładnicy wiedzieli tylko tyle, że są prowadzone negocjacje. Nie
wiedzieli jednak jak, kto i za ile wyceniono ich życie. Sześć osób zostało
zamkniętych w małym pomieszczeniu, a każda minuta mogła być ich ostatnią.
Pierre odetchnął głęboko, nieznacznie zaciskając pięści. Sytuacja była
trudna, ale w takich chwilach najlepiej byłoby myśleć o czymś przyjemniejszym.
Przyjemniejszym…
Przed oczami zobaczył uśmiechniętego Kevina. Usłyszał jego wesoły
śmiech. Poczuł dotyk jego skóry na swojej, jego przyspieszony oddech…
Tak, to było zdecydowanie przyjemniejsze.
– Jak myślisz, ile to jeszcze potrwa? – zapytała cicho Susan, przesuwając
się nieznacznie w stronę chłopaka.
– Nie wiem. Ale myślę, że nie długo będziemy wolni. To amatorzy, nie
potrafią prowadzić długich negocjacji. –
uśmiechnął się pokrzepiająco.
Lubił tę rudowłosą dziewczynę. Z wujem alkoholikiem i matką w
psychiatryku, Susan była jedną z niewielu osób, które nie wymagały od niego, by
się integrował. W jej towarzystwie mógł po prostu pomilczeć, a ona nie obrażała
się, gdy na jej pytania odpowiadał półsłówkami.
Albo w ogóle nie odpowiadał.
Rozumiała to.
Była prawie jak przyjaciółka.
W tym momencie nagle wszystko się zmieniło. Jeden z zamachowców
krzyknął coś do telefonu, a potem wściekle rzucił nim o ziemię.
– Idioci, skończeni idioci! wrzasnął, uderzając pięścią w ścianę. –
Myślą, że można tak z nami, jak z dziećmi! Ale tak nie jest! Pokarzemy im, że
potrafimy być stanowczy! – jego wzrok spoczął na zakładnikach.
Pierre od razy zrozumiał, co się za chwilę stanie.
– Weźcie dziewczynę – warknął mężczyzna.
Jego mózg z prędkością światła analizował sytuację. Wzięli Susan, bo
była jedyną kobietą w pomieszczeniu. Jeśli wy[prowadzą ją na zewnątrz i
przyłożą lufę do skroni, w Amerykanach pojawi się rycerski instynkt.
Ale to nie znaczy, że pójdą na układy.
Wręcz przeciwnie. Prędzej po prostu zaatakują.
A wtedy Susan zginie.
Nie mógł na to pozwolić.
– Zaczekajcie! – przerwał im gwałtownie, stając między zamachowcami, a
dziewczyną. – Zostawcie ją, dobrze? To wam się zupełnie nie opłaca – zaczął
powoli. – Susan jest Amerykanką z krwi i kości. Nawet jeśli będziecie jej
grozić na wizji i zobaczy to cały świat, to nadal będzie tylko i wyłącznie
sprawa Amerykanów. Dla nich jej śmierć nie będzie wielką stratą. Zrobią z niej
bohaterkę, ale nie pójdą na ugody. Za mała waga sprawy.
– Więc, co niby mamy zrobić? – prychnął jeden z złoczyńców.
– Wieźcie mnie – Pierre uśmiechnął się chytrze. – Jestem Francuzem. Z
paszportem. Na międzynarodowym stypendium. Jeśli zagrozicie mi śmiercią, sprawą
zainteresuje się francuski rząd. Unia Europejska. Stany będą musiały ocalić mi
życie. Inaczej będą miały duży problem.
– Coś w tym jest – zamyślił się ten, którego Blain zidentyfikował jako
szefa. – Dobra, chłopcy, zostawcie dziewczynę. Ten tutaj jest o wiele bardziej
smakowitym kąskiem.
***
Była czwarta nad ranem. Kevin siedział na kozetce w pokoju
fizjoterapeutów i pustym wzrokiem wpatrywał się w telewizor. Pozostali
zawodnicy już dawno poszli do domów, ale on bał się choćby na sekundę odejść od
ekranu, jakby obawiając się, że stanie się wtedy coś strasznego.
Relacje z Massachusetts pokazywały stacje na całym świecie. Kameruy
postawiono po jednej stronie boiska. Po drugiej bazę mieli terroryści.
Wypowiadało się tysiące ekspertów i polityków. Opracowywano plan
działania. Wypytywano tych, którzy przeżyli strzelaninę. Pokazywano twarze
trzech pierwszych ofiar.
A Kevin siedział jak zaklęty i tylko wpatrywał się w tę drugą stronę.
Bał się, że w każdej chwili zobaczy tam ta znajomą twarz, te zielone oczy, w
których się zakochał. Nerwowo zaciskał palce na telefonie, głupio licząc, że
ten zadzwoni i usłyszy ukochany głos.
Ale nic takiego się nie stało.
Telefon milczał.
***
Zamachowców było więcej. Trzech pilnowało zakładników, trzech
wyprowadziło go na trybuny, trzech czekało już na miejscu. Został postawiony na
prowizorycznym podium. Jeden z nich przystawił mu lufę do pleców.
„ Jak na egzekucji” – pomyślał Pierre. – „Jest nawet widownia” –
dodał, widząc po drugiej stronie kamery.
Ciekawiło go, czy Kevin to wszystko ogląda. W Kędzierzynie był pewnie
środek nocy, ale cała afera zaczęła się dużo wcześniej. Siatkarz pewnie siedzi
przed telewizorem i blady ze strachu, modli się, by wszystko dobrze się
skończyło.
Blainowi ciepło się zrobiło na sercu na myśl, że ktoś się o niego
martwi. Na chwilę odciął się od świata zewnętrznego, przestał słuchać głosów
zamachowców i odpowiedzi Amerykanów. Myślami znów był za oceanem przy
ukochanym. Przypomniał sobie wszystkie piękne chwile, które razem spędzili, te
momenty na Rodos, gdy późnym wieczorem leżeli w łóżku i planowali wspólną
przyszłość. Niby nic nie było pewne, ale Tillie obiecywał, że pojadą kiedyś do
Las Vegas i tam się pobiorą, na przekór wszystkim.
Bo przecież w Stanach można wszystko.
Pierre pamiętał, że roześmiał się wtedy głośno. Dla niego taka myśl
była zupełnie absurdalna. Nie miał pojęcia, co będzie robił po studiach, nie mówiąc
już o jakimś ślubie.
Ale to był przyjemny absurd.
Jakieś zamieszanie gwałtownie wyrwało go z zamyślenia. Nie bardzo
wiedział o co chodzi, ale szef napastników szedł w jego stronę, wściekle
wymachując bronią, jakby całkowicie stracił panowanie nad sobą.
Coś musiało pójść nie tak.
„ Ale to przecież nie konie” – próbował tłumaczyć sobie Pierre. – „Moje
argumenty były logiczne, nie mogą mnie zabić, jestem zbyt ważny”.
Jednak kiedy mężczyzna przyłożył mu lufę do skroni, zdał sobie sprawę
z tego, że przegapił jeden ważny szczegół.
To byli amatorzy.
A amatorzy nie myślą logicznie.
Zamachowiec nacisnął spust.
W tym samym momencie, kilka tysięcy kilometrów dalej, czyjeś serce
pękło na pół.
Zrobiłam to.
Zabiłam go.
To koniec. Jeszcze epilog i zamykam tę historię. Od samego początku planowałam to tak zakończyć. To nie miało być opowiadanie ze szczęśliwym zakończenie.
Napiszcie kilka słów o tym. Proszę.
Zapraszam na nowe rozdziały na Without you... i I że cię nie opuszczę.... Tam jest zdecydowanie weselej.
Pozdrawiam
Violin
Nie, nie, nie. Nie zgadzam się na takie zakończenie. Słyszysz? Mam nadzieję, że w epilogu napiszesz, że to tylko żart, a oni będą żyli długo i szczęśliwie. Nie wierzę, że to zrobiłaś. Czekam na kolejny i pozdrawiam serdecznie 😊
OdpowiedzUsuńDziękuję, że czytasz. Kolejny pojawi się w najbliższym czasie.
UsuńPodczas czytania tego opowiadania cały czas serce biło mi jak oszalałe. Kiedy pisałaś o zamachu przed oczami miałam same najczarniejsze scenariusze. Jednak nie wierzyłam, że zabijesz Pierre. W ostatnich fragmentach tego rozdziału trochę się uspokoiłam i pomyślałam, że wszystko zakończy się szczęśliwie.
OdpowiedzUsuńWypuszczą Blaina, wróci do Kevina, będą żyli długo i szczęśliwie... Tak sobie to wyobrażałam, ale Ty jak zwykle mnie zaskoczyłaś. Za to kocham Twoje opowiadania.
Ale tak samo jak Zakochana w siatkówce, mam jeszcze cień nadziei, że Pierre jakoś przeżyje. Może ten zamach to tylko sen? Albo skoro zamachowcy to amatorzy, to może zapomnieli załadować pistoletu? Albo Pierre jakoś się uwolni?
Nawet nie chcę myśleć o cierpieniu Kevina, który pewnie nigdy nie pozbiera się po śmierci ukochanego. Ale jakbyś tego opowiadania nie zakończyła, to i tak nie zmienia faktu, że było świetne.
Pozdrawiam
Ola
Foch po prostu foch ozyw go....albo nwm powiedz ze kula go nie zabila....no nie zrob cos nie zabijaj goooooooooo
OdpowiedzUsuń