niedziela, 26 lutego 2017

Et je cours, je me raccroche à la vie

Piłka, atak, punkt. Coraz bliżej końca seta, coraz bliżej wygranej, coraz bliżej spełnienia marzeń. Ostatnia akcja i…
– Mistrz, mistrz Kędzierzyn!
Nie mógł w to uwierzyć. Wygrali, naprawdę wygrali! Zdobyli to cholerne mistrzostwo i to do tego w jakim stylu! Przyjemny spacerek po złoto, tak to mógłby grać zawsze.
Ktoś poklepał go po plecach, ktoś inny oblał szampanem, ktoś zaintonował jakąś zwycięska pieśń. Byli w euforii i nic nie mogło powstrzyma ich, od  wesołego podskakiwania, śmiania się i po prostu przeżywania wygranej.
Ale nagle, przez ten cały zgiełk, przedarło się znudzone spojrzenie zielonych oczu.
Zamarł gwałtownie. Wydawało mu się, że się przewidział. Zamrugał nerwowo, ale obraz nie zniknął. Pierre Blain nadal stał za bandami i notował coś w niedużym zeszycie.
– Pierre! Pierre! – rozradowany Kevin podbiegł do chłopaka, ledwo unikając bliskiego spotkania z reklamami. – Co ty tu robisz? Strasznie dawno się nie widzieliśmy! Dlaczego ja cię wcześnie nie zobaczyłem? Podobał ci się mecz? Nieźle zagraliśmy, prawda? Sovia nie miała nic do powiedzenia, co nie? Ale mam radochę, nawet sobie tego nie wyobrażasz! Robimy potem imprezę, przyjdziesz? Musisz przyjść! Chłopaki przyprowadzą swoje dziewczyny, a ja znów zostaną sam i musiał gadać z ta wkurzającą kuzynką Konara! Ona jest straszna, serio! A ty jesteś jaki bledszy niż ostatnio, przydałaby ci się porządna impreza!
– Skończyłeś już? – Pierre podniósł wzrok znad notatek.
Tillie totalnie zbaraniał.
– Ta… chyba skończyłem – mruknął zrezygnowany.
Blain odetchnął głęboko, poprawił zsuwające się z nosa okulary i z hukiem zamknął notes.
– To od początku – zaczął – Jestem tutaj, bo twój ojciec nie może być w dwóch miejscach naraz, więc przysłał mnie, bym sprawdził formę twoją i Bena. Nie zauważyłeś mnie wcześniej, bo jesteś ślepy, co odkryliśmy już dawno. Mecz zagraliście dobry, gratuluję, też się cieszę. Nie wiem, dlaczego uznałeś, że jestem blady, życzę powodzenia z kuzynką, na imprezę z tobą nie idę.
– Dlaczego?!
– Bo nie – statystyk wzruszył ramionami.
– Ale, Pierre! Proszę – przyjmujący przybrał swoją najbardziej uroczą z uroczych minek smutnego pieska.
– Nie.
– Jesteś irytujący – tupnął nogą niczym mała dziewczynka. – A co to? – wyrwał statystykowi jego notes.
– Oddaj, ale to już! – chłopak próbował odzyskać swoją własność.
– Oddam, jeśli pójdziesz ze mną na imprezę.
– To jest szantaż.
– Wiem. To co? Idziesz?
Pierre zmarszczył brwi i podrapał się po głowie, myśląc nad zaistniałą sytuacją. Zanalizował ją dokładnie, przemyślał, a potem podjął decyzję, która nie była ani mądra, ani rozsądna, ale wydawała się najodpowiedniejsza.
– Dobrze, pójdę z tobą na tę „imprezę” – powiedział tonem zawodowego dyplomaty. – A teraz proszę o zwrot moich notatek.
Jednak Kevin już go nie słuchał. Wcisnął Blain’owi do ręki zeszyt, uściskał go rozradowany po czym odbiegł, w kierunku swoich kolegów, by poinformować ich, kto dołączy do ich rozradowanej  gromadki.
A Pierre mógł tylko stać tam, gdzie stał i zastanawiać się, w co takiego się wkopał.
***
Powoli otworzył oczy, ale zaraz je zamknął. Ostre promienie słońca, tylko drażniły jego siatkówkę, a dodatkowo potęgowały i tak niemiłosierny ból głowy. Nie miał pojęcia, gdzie jest, co się dzieje i dlaczego znajduje się w takim stanie. Jedyne czego pragnął, to wrócić do zaciemnionej krainy snu.
– Śpiąca królewna w końcu się obudziła – irytujący głos Kevina przedarł się przez kojącą ciszę.
– Idź sobie – warknął Pierre, przewracając się na drugi bok.
– Ktoś tu ma słabą głowę – zaśmiał się Tillie. – Ale serio, wysiadłeś dość szybko. Pewnie nic nie pamiętasz.
– Pamiętam, że miałem nic nie pić. Ale oczywiście musiałeś coś we mnie wcisnąć. Zrobiłem coś głupiego.
– Nie… chyba nie… chociaż… Prawie wyznałeś miłość mojemu kotu, ale to na szczęście, jak już przytargałem cię do mojego mieszkania. A tak, to niby wygadywałeś jakieś bzdury, ale po francusku, więc tylko ja i Ben cię rozumieliśmy. Robię naleśniki. Zjesz naleśniki? Bardzo lubię naleśniki, a ty? Musisz lubić naleśniki, nie ma człowieka, który ich nie lubi! To co? Zjesz kilka?
– Zjem – mruknął Blain, siadając powoli, ale nadal nie otwierając oczu. – Ale najpierw daj mi wody – machnął ręką w kierunku, w którym wydawało mu się, że stoi Tillie.
– Kac?
– Jak cholera. Ostatnio się tak upiłem… – zamarł gwałtownie, nie kończąc zdania. To nie było miłe wspomnienie.  – Dawno temu – skończył szeptem.
– Czyli kiedy? – dopytywał Kevin, który zupełnie nie zauważył zmieszania kolegi.
– Kiedy próbowałem się zabić! – krzyknął Pierre. Znów opadł na wznak na łóżko, jednocześnie twarz chowając w dłoniach. Jego głowa zaczęła pulsować niewyobrażalnym bólem, ale nie wiedział, czy od nadmiaru alkoholu, czy od bolesnych wspomnień.
– Zabić się? – przestraszony przyjmujący, niepewnie usiadł obok chłopaka.
– Tak, zabić się! Odebrać sobie życie, popełnić samobójstwo, skończyć z tym wszystkim, nazwij to, jak chcesz! To było zaraz po tamtym meczu… Stałem już nawet na tym cholernym moście, byłem tak blisko! – Jego ciałem wstrząsnął szloch. – Ale nie skoczyłem, stchórzyłem. Niczego nie potrafię zrobić porządnie, nawet ze sobą skończyć! Jestem beznadziejny, nieprawdaż! Totalnie, super beznadziejny!
– Nie, nie jesteś! –zaprotestował gwałtownie Kevin. Chwycił dłoń statystyka i zmusił, by ten spojrzał mu prosto w oczy. – Nie jesteś – powtórzył szeptem. – Jesteś najlepszym statystykiem, z jakim mój ojciec miał szansę pracować, wiem, bo sam mi to mówił. Jesteś cholernie zdolnym informatykiem, który może w przyszłości wysłać ludzi na Marsa, lub być drugi Billem Gatsem albo tym facetem od facebooka! Jesteś wstanie schakować każdy system, w każdy kraju! I ty twierdzisz, ze jesteś beznadziejny?!  – podniósł głos,, uniósł się, nie był stanie znieść tego, co usłyszał.
– Wierzysz w to? – Pierre pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Tak, wierzę! I to nie ja jedyny. Wierzy w to twój ojciec, brat, chłopaki z drużyny i obstawiam, że jeszcze masa innych osób. Tylko nie ty.
– Chyba nie potrafię.
– Potrafisz – szepnął Kevin. – Ja w to wierzę – uśmiechnął się smutno po czym uniósł dłoń i odgarnął z czoła Blaina, zabłąkany kosmyk włosów. W  momencie, w którym delikatnie musnął skórę chłopaka, przez jego ciało przeszedł dziwny dreszcz. Zignorował go jednak, nie chcąc się teraz rozpraszać.
– Naprawdę w ciebie wierzę – powtórzył, patrząc prosto w zielone oczy statystyka i mocniej ściskając jego rękę. – Ale t też musisz.
Pierre westchnął głęboko. Siedział przez chwilę ze spuszczonym wzrokiem, a jego blade palce drżały. W pewnym momencie podniósł jednak głowę i… zamknął Kevina w szczelnym uścisku. Siatkarz nie miał pojęcia, jak zareagować, ale musiał przyznać, że całkiem mu się to podobało.
– To co? Chcesz te naleśniki, czy nie? – zapytał wesoło, kiedy Blain w końcu go puścił.
– Oczywiście – Pierre przybrał niby zdziwioną minę. – Przecież na kaca i brak wiary. Najlepsze są naleśniki. 


Kolejny rozdział tego opowiadania. Nie wnosi za wiele, ale od pewnego czasu chodzą po mnie naleśniki. Napiszcie co sądzicie o relacji bohaterów. 
Pozdrawiam
Violin

1 komentarz:

  1. No, no. Bardzo fajny rozdział ;)
    Jestem ciekawa dalszych wydarzeń i relacji między Kevinem a Pierre. Czekam na kolejne rozdziały.
    PS. Też uwielbiam naleśniki :D
    Ola

    OdpowiedzUsuń